Dodano 07 lipca 2020 Pierwszy 1000 zł – podsumowanie miesiąca 6 w sklepie internetowym 5.00 / 5 (1)
Pół roku prowadzenia sklepu za mną. Dlatego dzisiejsze podsumowanie, poza standardowymi elementami, które pojawiały się już wcześniej, będzie nieco inne.
Dla przypomnienia: w grudniu, zupełnie od zera, założyłem nowy sklep internetowy. Główne założenia tego sklepu to:
Mimo tego, że prowadziłem i prowadzę inne sklepy, postanowiłem rozpocząć działalność jeszcze jednego. Po co? Żeby znów zobaczyć, jak to jest. Kiedy rozkręcałem poprzednie sklepy, wyglądało to nieco inaczej, moja wiedza była też inna. Chcę sprawdzać i testować na sobie kolejne pomysły, by później móc się nimi dzielić tutaj, na blogu.
Na wstępie pokażę Ci jeszcze ważne liczby z czerwca.
Pierwsza liczba to 1000. Pękł pierwszy 1000 zł zarobiony przez sklep. Kwota symboliczna i osiągnięty jeden z pierwszych kamieni milowych.
Liczba zamówień w czerwcu w stosunku do maja wzrosła o 166%.
Bardzo pozytywnie wygląda to na wykresach. Tak wygląda liczba zamówień z miesiąca na miesiąc.
A tak zmieniają się miesięczne przychody.
Wykresy wykresami, natomiast skala jest jeszcze na tyle mała, że nie można tu mówić w tym momencie o żadnej stabilizacji.
W marcu wybuchła pandemia. Teoretycznie mógł być to powód do zwiększenia zakupów w moim sklepie. W efekcie, w marcu, w sklepie pojawiło się tylko jedno zamówienie.
I to był jeden z powodów, by przyjrzeć się sklepowi bliżej. Powstał plan naprawczy, którego punkty realizowałem w kolejnych miesiącach. Również w czerwcu.
Od stycznia do marca (włącznie), sklep miał jedynie 4 zamówienia. Natomiast przy każdym produkcie pokazywała się zakładka „opinie”. Oczywiście tych opinii nie było. No bo skąd...
Na szczęście liczba transakcji cały czas się zwiększa i udało pozyskać się pierwsze oceny od kupujących. Dzięki temu udało umieścić się te opinie w sklepie. Sprawa wygląda teraz tak, że pod każdym produktem widnieją te same opinie, pochodzące z całego sklepu. Z czasem, kiedy każdy produkt będzie posiadał swoje, będę mógł wrócić do indywidualnego wyświetlania.
Wystawiając opinię Klient może przyznawać też gwiazdki od 1-5, oceniając sam produkt oraz realizację zamówienia (czas, koszt, sposób obsługi itd.). Jest to pomysł żywcem skopiowany z Allegro. Ze wszystkich opinii wyciągam średnią i ona również w postaci liczbowej oraz graficznej (gwiazdki) pokazywana jest przy każdym produkcie w sklepie.
Mam wrażenie, że to było jednym z głównych czynników, które miały wpływ na wyniki w czerwcu.
Tutaj mam niestety największe niedobory. W kwietniu założyłem, że będzie powstawało 8-10 artykułów blogowych miesięcznie. W czerwcu jednak pojawiły się tylko 2 (opublikowane 12 i 19 czerwca). Obydwa jak zwykle napisane pod SEO.
Natomiast w kwestii SEO w ostatnim miesiącu skupiłem się mocno na opisach samych produktów. A tak wyglądają statystyki w Google Analytics jeśli chodzi o wejścia z Google:
Na screenie powyżej widać porównanie czerwca (niebieska linia) do maja 2020 (pomarańczowa linia). Widać też wyraźny spadek w wejściach z Google o prawie 50%.
Skąd to się wzięło? Spoglądając na statystyki innych swoich stron, o podobnym profilu odbiorców (gdzie też spadki są podobne), obstawiam że jest to związane ze spadkiem koronawirusowych obostrzeń.
Już wyjaśniam dokładnie o co chodzi i skąd taki wniosek. Sklep sprzedaje produkty z kategorii „dom i ogród”. Niektóre artykuły na sklepowym blogu to przepisy. Kiedy zaczęła się pandemia, zaczęliśmy szukać różnych przepisów w sieci i było wtedy widać wzrost liczby wejść. A skoro obostrzenia znikają i otworzyły się punkty gastronomiczne, to zakres tego, czego szukamy się zmienił. Stąd spadek.
Dla poparcia mojej hipotezy, postanowiłem przyjrzeć się bliżej wejściom z Google.
I tak w maju, artykuły ze sklepowego bloga zaliczyły 2133 wejścia z wyszukiwarki, a strony produktowe 84 wejścia.
Natomiast w czerwcu artykuły zaliczyły 822 wejścia, a strony produktowe 94 wejścia.
Oczywiście, że ten spadek nieco boli w tym momencie, ale bardzo ważne jest to, że nie dotyczy on produktów, których Klienci szukają bezpośrednio. Ten mały wzrost jest bardzo budujący.
Czerwiec był kolejnym miesiącem, w którym podtrzymywałem strategię minimum obecności w social mediach. Tak jak napisałem we wstępie, ma to związek przede wszystkim z czasochłonnością i energochłonnością takich działań. Na dzisiaj niestety w większości sytuacji sprawa wygląda tak, że jak coś publikujesz w socialach to Cię widać, a jak nie, to nikt Cię nie znajdzie.
No chyba, że się tam reklamujesz (ale o tym za chwilę).
Na sklepowym FB pojawiły się zatem 2 posty, które mają zaznaczyć, że fanpage i sklep żyje. Ich statystyki wyglądają następująco. Post numer 1, opublikowany 12 czerwca (jako promocja pierwszego artykułu):
Post numer 2 (promocja drugiego artykułu), opublikowany był 19 czerwca.
Do tego doszła płatna reklama na FB. Powoli zaczynam wdrażać grupy reklamowe, które opisałem w artykule „Targetowanie reklam – poziom 2.0 – 62 grupy docelowe, które trzeba mieć”.
Pojawiły się więc m.in. reklamy na porzucone koszyki, których w czerwcu było 12. Niestety jest to za mała grupa, aby takie reklamy mogły okazać się skuteczne. Spojrzałem więc na wyniki całego lejka sprzedażowego (screen poniżej) i podobne reklamy zostały uruchomione do osób, które po prostu przeglądały różne produkty w sklepie (tu 134 osoby, więc nieco większa grupa).
Wciąż jednak są to zbyt małe zbiory osób, więc kolejne reklamy muszą zwiększać przede wszystkim liczbę osób na dwóch pierwszych etapach ze screena powyżej. Nadal więc będą artykuły blogowe oraz reklamy skierowane do osób podobnych (lookalike) do tych, które przeglądały w sklepie już jakieś produkty. Odzyskiwanie porzuconych koszyków musi tu jeszcze poczekać.
Podsumowując, na reklamy FB wydałem w czerwcu 55,35 zł.
Mała ciekawostka: jak widać narzędzia Google też nie są pozbawione błędów. Na screenie powyżej widać 8 zakupów i tylko 2 zakończone powodzeniem. W rzeczywistości wszystkie 8 transakcji zakończyło się powodzeniem.
Sam fanpage zaliczył natomiast mały wzrost. Lubi go 581 osób. Dla porównania, na koniec maja były to 573 osoby.
Jak zwykle, pokażę Ci też najważniejsze liczby sklepu w czerwcu.
Wszystkie kwoty są kwotami brutto.
Po stronie wydatków w czerwcu widnieje kwota 405,20. Część z nich to wspomniane już wcześniej reklamy FB. Za chwilę opowiem jeszcze gdzie podziała się reszta tej kwoty.
A tak prezentuje się lista zamówień:
Jeśli chodzi o pakowanie zamówień w sklepie mamy kilka podejść. Niektórzy grubo owijają produkty folią bąbelkową, a następnie czarnym stretchem. Kolejna grupa wykorzystuje maksymalnie odpadowe kartony, pod warunkiem, że są czyste i nadają się do ponownego pakowania.
U mnie podejście jest mieszane. Owszem jest folia bąbelkowa, bo produkty są delikatne i muszą być zabezpieczone. Na pewno w przyszłości jednak będzie to bardziej ekologiczny wypełniacz (jak tylko skończą się obecne zapasy). Zdarza się też używać ponownie kartonów, w których kupuję towar.
Natomiast potrzebne są też zupełnie nowe opakowania. Na nowe opakowania wydałem w czerwcu 76,99 zł (to część wydatków z kwoty 405,20 zł). Wystarczą one do obsługi 40 zamówień.
Jak wybieram kartony?
Zamawiam zwykle 2 rozmiary. Duże i małe, z czego około 70% to te większe. A zasady są proste. Mierzę sprzedawane produkty. Do dużego opakowania mają się zmieścić przynajmniej 2 sztuki największych produktów, jakie mam w ofercie. Do małego opakowania, przynajmniej 2 sztuki najmniejszych produktów, które mam w ofercie. I to się doskonale sprawdza.
Jest jeszcze jeden warunek przy wyborze opakowań. Ponieważ spora część zamówień wysyłana jest przez paczkomaty, moje kartony muszą mieć takie rozmiary, by karton swobodnie zmieścił się w skrytkach.
Dla przypomnienia gabaryty paczkomatów InPost to w tej chwili:
Skoro jesteśmy przy opakowaniach i wysyłce, to podzielę się również pierwszymi wnioskami, które dotyczą kurierów.
Często przed startem sklepu, Czytelnicy pytają mnie jakich kurierów mieć w sklepie, ile powinna kosztować wysyłka, kiedy powinna być darmowa itd.
Co prawda, sklep zanotował dotąd zaledwie 18 zamówień, ale pozwala to na wyciągnięcie pierwszych wniosków w tym zakresie. Tym bardziej, ze te wnioski pokrywają się z obserwacjami w innych moich sklepach.
Jak widać na wykresie, paczkomaty to grubo ponad połowa realizowanych zamówień. Drugie miejsce to kurier, który dowozi paczkę pod wskazany adres. Trzecie Poczta Polska, ale z odbiorem w punkcie, a nie pod adres (więc można powiedzieć, że to opcja w tym samym stylu, co paczkomaty, gdzie Klient decyduje, kiedy sobie paczkę odbierze).
I teraz ważny wniosek. Paczkomaty mają mnóstwo zalet. Jest taniej, odbierasz kiedy chcesz, nie ma żadnych awizo itd. Dla mnie jako odbiorcy, który do najbliższego paczkomatu ma 10 km nie są to przekonujące argumenty. Wolę dopłacić kilka złotych. A w zamian (gdybyśmy mieli to dokładnie policzyć) za to oszczędzam jakieś 1,5 litra benzyny, ale przede wszystkim ok. 30 minut czasu.
Natomiast, to co do mnie nie przemawia jako właściciela, nie znaczy, że nie przemawia do Klientów mojego sklepu. I teraz, gdybym zrezygnował z paczkomatów, bo taka jest moja osobista opinia, to spójrz ilu Klientów byłoby mniej zadowolonych.
Co do kurierów jest kilka podejść. Skoro mam kuriera, to po co mi poczta, albo odwrotnie. I dalej – skoro mam kuriera A, to po co mi kurier B... To znów są subiektywne opinie właściciela. A przecież Klienci decydują. Jeden woli pocztę, drugi paczkomaty, trzeci kuriera DPD, a czwarty UPS, bo do niego dojeżdża albo nie. I nie zostawia awizo w ciemno, tylko faktycznie dzwoni i się dowiaduje. Powody można mnożyć.
Stąd w moim sklepie tak szeroka gama. I dokładnie mam do wyboru:
Znów, gdybym miał patrzeć pod siebie, to zrezygnowałbym z Poczty, bo trzeba tam iść, czekać itd. A dodatkowo te wszystkie maseczki i obostrzenia w tej chwili. Ale to Klient wybiera, a moim zadaniem jest mu dać to, czego oczekuje.
Miały być w jednym punkcie, ale ten powyżej stał się dość długi. Także dla czytelności osobny punkt o cenach wysyłki.
To, że mam tylu kurierów, nie znaczy, że muszę z każdym z nich mieć oddzielną umowę. Poza tym, przy tak niskim wolumenie zamówień, dostałbym bardzo kiepskie warunki. Korzystam z usług brokerów kurierskich, takich jak Furgonetka, gdzie w jednym miejscu mogę korzystać z usług wielu kurierów, gdzie generuje mi się nalepka adresowa, a wszystko zintegrowane jest z usługą specjalną wtyczką, którą wystarczy zainstalować w sklepie. Płacę za wszystko w jednym miejscu, a warunki są bardzo korzystne.
Pozwala to też na kształtowanie cen wysyłki. I teraz być może wielu zaskoczę. W sklepie nie mam takich samych cen wysyłki, jakie otrzymuję u brokera. Nie zawyżam ich też, tak jak często dzieje się to na Allegro. Obniżam swoje ceny wysyłki.
Przykładowo, jeśli wysyłka paczkomatem kosztuje mnie w Furgonetce 11 zł, to ja w sklepie mam 9 zł. A jeśli za kuriera DPD płacę 14 zł, to w sklepie też mam go za 9 zł. Dopłacam więc odpowiednio 2 albo 5 zł, a tak naprawdę mam to wliczone w cenę samego produktu (uśrednione).
Dlaczego tak robię? Bo koszt wysyłki jest jednym z tych elementów, które powodują porzucanie koszyków w sklepach internetowych. Dokładniej, dodatkowe wysokie koszty, doliczane w koszyku to powód 55% porzuceń zakupów.
A dlaczego 9 zł? Bo bardzo chętnie akceptujemy dodatkowe koszty (w tym wysyłkę) na granicy 10 zł. Krótkoterminowo na tym tracę, ale długoterminowo ten krok się opłaci. Trzeba to jednak najpierw dobrze policzyć. I każdy musi to dopasować do swojej sytuacji.
A teraz drugi wykres i wnioski, dotyczące opcji płatności w sklepie internetowym.
Nie dziwi mnie to, że większość transakcji to płatności online. Łącznie prawie 69%. Aczkolwiek tak duża liczba transakcji za pobraniem jest dla mnie małym zdziwieniem. Tak samo, jak duża liczba płatności Blikiem.
Poza tym sklep ma też podpięte płatności PayPal i karty. Nikt z tych opcji jeszcze nie korzystał. A według wielu raportów, karty są tak bardzo popularne... Co nie znaczy, że nie warto ich mieć. Za chwilę wszystko może się zmienić.
Ciekawa obserwacja jest taka, że osoby płacące Blikiem, najchętniej wybierały wysyłkę za pomocą paczkomatów. Jak widać, zamiłowanie do tego, co inne, nowe i związane z technologią idzie w parze.
W wielu sklepach często można spotkać zakładkę o nazwie Bestsellery, czyli najczęściej kupowane produkty. Czasami są to fejkowe produkty, wybrane przez sprzedawcę (bo np. jest na nie promocja albo duża marża). Czasami są to rzeczywiste bestsellery.
I u mnie w sklepie też taki jeden bestseller jest. Jeden z produktów został zakupiony w 9 spośród wszystkich 18 transakcji. To dużo. Dla mnie to sygnał, że nie mogę opierać sprzedaży tylko na jednym produkcie, i potrzebnych mi więcej takich jak ten.
Staram się więc analizować, z jakiej kategorii pochodzi, kto go kupuje i z jakiego powodu. To ostatnie pytanie pojawiło się też w pozakupowej ankiecie z prośbą o opinię.
Ten najbardziej popularny produkt szybko zdobył też pierwsze miejsce w Google na swoją frazę, co jest jedną z przyczyn jego powodzenia.
Co jeszcze mogę zrobić z takim produktem?
Na pewno nie będę obniżał teraz jego ceny. Wręcz przeciwnie, aż nasuwa się tu chęć jej podniesienia. Na pewno pojawi się też promocja z nim związana. Taką promocję skieruję do osób podobnych (lookalike) do tych, które go oglądały.
Ale też skomponuję ten produkt w pakiety z innymi, podobnymi, z tej samej kategorii ze sklepu, starając się w ten sposób podnieść średnią wartość zamówień.
I jeszcze jedno... W związku z tym, że ten produkt tak dobrze się sprzedaje, postanowiłem dokupić kolejne sztuki. Za niecałe 300 zł dokupiłem kilkanaście sztuk, które wystarczą na następne miesiące. W ten oto sposób rozwikłaliśmy zagadkę czerwcowych wydatków.
Dość obszerne wyszło to podsumowanie, ale mam nadzieję, że większość zawartych informacji będzie przydatna i dawała orientację w Twojej sytuacji.
W zasadzie nie wspomniałem tylko o jednym. Od początku czerwca rozpocząłem jeszcze jedno działanie marketingowe w sklepie. Jest to coś, co skopiowałem wprost z księgarni Woblink. Ta księgarnia, do każdego zamówienia dołącza kilka, a nawet kilkanaście kuponów rabatowych o wartości od 5 do 10%.
W praktyce taki kupon pozwala np. na pokrycie kosztów wysyłki. Ważne jest jednak to, że kuponów jest dużo i można je rozdać znajomym (zakupy z polecenia). Ale dużo ważniejsze jest to, że nagradzam Klientów, którzy już wydali u mnie pieniądze, starając się zbudować z nimi dłuższą relację i wynagradzać.
Nie idę tym samym utartemu trendowi, który daje rabaty od samego powitania, dla każdego nowego Klienta. Owszem, takie rabaty też się sprawdzają. Ale przyciągają przede wszystkim łowców okazji. A kiedy taki łowca zobaczy kolejną podobną okazję w innym sklepie, to prawdopodobnie do nas już nie wróci.
Zobaczymy, jak ten pomysł sprawdzi się w praktyce. Na obserwację efektów daję sobie kolejne pół roku.
Zdjęcie: Pixabay
Już teraz pobierz darmowy samouczek "PUSZKA czyli Przestań Uganiać Się Za Klientami i spraw, by przychodzili do Ciebie sami".
Samouczek jest darmowy.
Podaj tylko imię i swój adres email: